ABOUT

niedziela, 27 lipca 2014

139. Baku

Do Azerbejdżanu wyjechaliśmy późnym popołudniem z Tbilisi pociągiem kuszetką. Podróż trwała jakieś 16 godzin na przełaj przez cały kraj. Na granicy dwugodzinny postój i kontrola celników. Było dość nerwowo ale ostatecznie bez problemu - czuć jednak że nie jesteśmy tak otwarcie witani jak w Gruzji. Oprócz nas było bardzo niewielu obcokrajowców - ogóle dość rzadko dało się ich spotkać w A. Widok za oknem pociągu to w zasadzie 4 zależności - czym dalej od granicy z Gruzją tym bardziej spalona ziemia i mniej zieleni, z lewej strony zawsze widać masyw Kaukazu, z prawej zawsze jest płasko (poza początkowym odcinkiem), czym dalej na wschód tym częściej wyrastają szyby naftowe. W pociągu sporo rozmawialiśmy z poznanymi wcześniej miejscowymi - okazało się że moje wiadomości o kraju są już trochę przeterminowane a sytuacja dynamicznie się zmienia. Ogólnie A. to państwo islamskie jednak dość liberalne - zwłaszcza jeżeli mówimy o życiu w stolicy, mniej na prowincji. Większość pije alkohol, szariat nie jest tak mocno przestrzegany, wzorce europejskie to norma. Jest to państwo pogranicza które mocno szuka swoich korzeni kulturowych - nie jest to takie proste bo do 18-19 wieku ciężko mówić tu o jakiejś konkretnej państwowości, kilka ognisk koczowniczych zawsze leżało na drodze ze wschodu na zachód, z południa na północ. Z tego względu są podatni na wpływy i mamy tu taki kogel-mogel zamknięty w islamskiej rzeczywistości i zakropiony porządnie ropą.
Do Baku przyjechaliśmy ok godz. 9. Miasto ma dość prosty układ - blisko morza jest otoczone wysokim murem na planie koła Iczeri Szeher (Stare Miasto) - nie jest ono zbyt wielkie. Nad samym morzem rozciąga się bulwar, a od strony lądu roztacza się Nowe Miasto które dalej zamienia się w przedmieścia. Okazało się że nasza kwatera (w sumie najtańsza którą udało się znaleźć przez internet) jest centralnie w samym środku starego miasta. Iczeri Szecher przy głównych ulicach jest już zglobalizowane - restauracje i sklepy z pamiątkami są tutaj wszedziędzie - pomimo że strano się je wtopić w krajobraz arabskich kamienic. Wystarczy trochę wgłębić się w kręte (podobno zbudowane tak żeby osłabić podmuchy wiecznie wiejącego wiatu) żeby poczuć się jak gdyby nic się nie zmieniło od kilku wieków. Idąc w dół nad morze widać już jak szeroko płynie tu ropa - a raczej pieniądze jej sprzedaży. Bardzo szeroki, ciągnący się kilometrami bulwar z białego kamienia, towarzyszące mu zadbane ogrody, parki rozrywki, przystanie jachtowe, sztuczne wyspy, największa flaga na świecie. Nad miastem górują Flame Towers - trzy 200 metrowe wieże w kształcie płomieni (nawiązuje to do hasła Azerbejdżanu - "Kraina Ognia"). Nocą każdy detal jest tu podświetlony na każdy możliwy sposób - ulice, ogrody, bulwar, animacje na wieżach. Wszystko to jest zadbane i dopieszczone w każdym calu - robi to ogromne wrażenie. Nieco inaczej przedstawia się sprawa Nowego Miasta. Tu też widać sporo pieniędzy ale panuje chaos - nieraz zdarza się że nowy, lśnący wieżowiec stoi mur w mur z zawaloną do połowy ale zamieszkaną starą kamienicą. W centrum uwagę zwracają samochody - nie ma tu praktycznie tu aut niskiej klasy, w większości na drogach królują różnej maści Mercedesy. Czym dalej od centrum tym więcej nieukończonych budowli, prowizorycznych domów jednak cały czas wyrastają wysokie budynki. Później wszytsko zamienia się w spalony step otaczający miasto.
Łącznie byliśmy w Baku ok 1,5 dnia wiec dość krótko żeby je dokładnie poznać. Jest tu dość drogo - ceny są tu już europejskie, co w szególności daje się we znaki po przyzwyczajeniu do wydatków w Gruzji które były dużo niższe. Jest tu dość bezpiecznie, też w nocy i choć nie ma tu tłumów obcokrajowców - nie zwracaliśmy zbytnio uwagi (na prowincji trochę bardziej). Po nocy w Iczeri Szeher ruszyliśmy w góry na północ. (CDN).
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------- 
Mamiya 6 + 50 + 75
Yashica T4
Kodak Portra 160 / TMAX 400

























1 komentarz: