ABOUT

piątek, 17 października 2014

146. Mestia

Droga do Mestii była dużo dłuższa niż się spodziewałem. Po pierwsze nie da sie wjechać tam bez terenówki od strony Kutaisi, trzeba zatoczyć szeroki łuk jadąc najpierw do Zugdidi. Tam wsiedliśmy w pomalowanego wojskową farbą Forda Transita i gnaliśmy 150 km ciągle wspinając się do góry. Kierowcy (bo było ich kliku) to rdzenni Abhazi - wszyscy byli na wojnie, co było czuć, nawet bez rozmów. Ten wzrok, sznyty, flaszka czaczy na postoju żeby lepiej się prowadziło i 3-4 abhaskie kawałki katowane w radiu przez klika godzin. Do Mestii dotarliśmy późnym popołudniem. Miasto jest niewielkie (raczej duża wieś),  przy większości starych domów górują wieże - pozostałość po dawnych czasach, sposób na obronę przed najeźdźcami. Wszędzie wokół ośnieżone szczyty. Zatrzymaliśmy się u Mariny (polecam). Obiad w knajpie, wieczorny spacer po okolicy, planowanie wyjścia w góry. Niestety następnego dnia załamała się pogoda - nieprzerwanie lało jak z cebra, kiedy do południa nic się nie zmieniło trzeba było uciekać z Mestii- jutro powrót do PL . Przed wyjazdem dążyłem tylko chwilę pobiegać z aparatem w płaszczu p-deszowym po okolicy - mało zdjęć, kiepsko.   Przynajmniej w drodze powrotnej było wesoło (ten sam samochód, ta sama ekipa + czacza).
Jedno jest pewne - wrócę tam jeszcze.
----------------------------------------------
Mamiya 6 + Ektar 100
Contax G2 + Tmax 400


















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz